Kara czy konsekwencja? – czyli o ślepej uliczce, w którą wpada mnóstwo rodziców

kara czy konsekwencja

W artykule: Dowiedz się, dlaczego klasyczne rozróżnianie „kary” i „konsekwencji” często nie wystarcza, i jak możesz budować w domu kulturę odpowiedzialności bez strachu i bez pobłażliwości.

Myślę o tym stawianiu limitu zachowaniom – gdy dziecko sypie piaskiem, to zabieram je z piaskownicy.
Czy to nie jest jakiś rodzaj zawoalowanej kary? Czy to raczej konsekwencja jego zachowania?

To jedno z pytań, które najczęściej zadają mi moi klienci. Nadszedł więc czas, abyśmy zajęli się tym tematem.

kara czy konsekwencja

kara czy konsekwencja – oto jest pytanie

Przywołam jeszcze jeden przykład podobnych wątpliwości (napotkany w jednej z grup rodzicielskich).

Otóż jedna mama w grupie na FB zapytała o to, jak podejść do sytuacji, kiedy dziecko rozbija (specjalnie lub przypadkiem, nie ma to większego znaczenia) jakiś przedmiot wartościowy dla rodzica, np. pamiątkowy wazon.

Co w takiej sytuacji byłoby konsekwencją, a co karą? Czy na przykład powiedzenie mu, aby posprzątało lub zapłaciło z kieszonkowego jest konsekwencją? Czy raczej karą?

Post doczekał się ponad stu komentarzy. Jedna z osób napisała, że konsekwencją rozbicia wazonu jest wazon w kawałkach i ewentualnie emocje właściciela, a zapłacenie z kieszonkowego to kara (przywołuję akurat te słowa, bo zostały napisane przez osobę znaną w świecie poradnictwa rodzicielskiego).

Ktoś inny napisał jeszcze mocniej – wszystko ponad rozbity wazon to kara.

Przyznam, że mam ochotę zawołać głośne: Hola, hola! Naprawdę WSZYSTKO ponad to jest karą?

Zacznijmy więc od początku.

co to jest kara?

Sięgnijmy do definicji, żeby sprawdzić, czym w ogóle jest kara.

Sprawdźmy, czym ona jest według behawioryzmu, który jest najbardziej znany z rozpowszechnienia systemu kar i nagród.

Kara jest to bodziec wywołujący ból lub inne nieprzyjemne odczucia mający w efekcie spowodować to, że karana jednostka dostosuje się do wymogów i zależnie od sytuacji przestanie wykonywać lub znacznie ograniczy społecznie niepożądane czynności albo będzie wykonywać czynności pożądane. (za Wikipedią)

Karą są zatem działania, które mają być nieprzyjemne dla karanej osoby i mają na celu sprawić, aby przestała ona coś robić lub zaczęła coś robić, zgodnie z oczekiwaniami osoby karzącej.

Czy da się tę definicję dopasować do sytuacji z rozbitym wazonem i oczekiwaniem, że dziecko posprząta lub nawet odkupi wazon ze swojego kieszonkowego?

Wbrew temu, co powiedziałoby mnóstwo przedstawicieli nurtu RB, nie za bardzo.

Bo oczekując sprzątania, większość rodziców nie miałaby intencji, aby to sprzątanie było czymś nieprzyjemnym i zniechęcało do tłuczenia kolejnych wazonów w domu.

Oczekiwaliby sprzątania, bo… na podłodze są skorupy, które pochodzą z zachowania dziecka, a nie rodzica!

I po prostu trzeba to sprzątnąć.

Zapewne znaleźliby się i tacy, którzy mieliby właśnie taką intencję z tyłu głowy – aby sprzątanie było karą. Lub aby zapłacenie za wazon było karą.

Ale jeśli miałoby ono być po prostu zwrotem za to, co zostało zniszczone, nijak nie pasuje to do definicji kary.

czy w takim razie jest to konsekwencja?

Też niekoniecznie.

Dużo zależy od tego, co w ogóle rozumiemy przez to słowo.

Słownik Języka Polskiego mówi, że konsekwencja to po prostu następstwo, rezultat czegoś – nie ma tu ani słowa o tym, że to następstwo musi być “naturalne” i płynąć wyłącznie z naturalnych praw rządzących światem (jak to zwykle przedstawiają zwolennicy RB).

Na potrzeby tych rozważań weźmy jednak pod uwagę taką definicję:

Konsekwencja wynika z działania praw przyrody, wydarza się nawet wtedy, kiedy nikt nie widzi działania dziecka. (za Agnieszką Stein).

W takim rozumieniu oczekiwanie, by dziecko posprzątało rozbity wazon nie jest konsekwencją. To rodzic ma swoje oczekiwania, to on mówi o tym dziecku, nie ma to nic wspólnego z prawami przyrody.

Czyli konsekwencja to też nie jest.

Co zatem?

Dochodzimy do sedna – w sytuacjach rodzicielskich nie wszystkie zachowania rodzica są albo karą, (albo nagrodą) albo konsekwencją!

rodzic rozmawia z dzieckiem o jego zachowaniu w spokojny sposób

 
Dlaczego rodzice często się w tym gubią?

Myślę, że teoretycznie wszyscy to wiemy, piszą o tym również specjaliści nurtu RB, natomiast kiedy przychodzi co do czego i pochylamy się nad konkretnymi sytuacjami z życia, nagle wszystko zostaje sprowadzone do tych dwóch opcji.

I trwają długie dyskusje, które tak naprawdę do niczego nie prowadzą, a raczej wprowadzają zamieszanie.

(Właśnie dlatego w systemie rodzicielskim, który stosuję w swoim domu i o którym uczę, nie używam zbyt często słowa “konsekwencja”. Bo pociąga ono za sobą taki ogrom wątpliwości i pytań, że wolę się w to nie pchać. A tak naprawdę nie jest ono zbytnio potrzebne.)

To, co przed chwilą napisałam, jest niezmiernie ważne.

Nie musisz się zastanawiać nad tym, czy coś jest karą czy konsekwencją.

Nie musisz śledzić kolejnych wątków w grupie na FB czy szukać artykułów na ten temat.

Tak naprawdę to nie ma większego znaczenia!

To nie tutaj leży sedno sprawy.

Czym kierować się w wychowaniu – sedno sprawy

Sedno leży w tym, czy określone zachowanie rodzica będzie prowadziło do efektów, o jakie mu chodzi, czy raczej niekoniecznie:
– czy będzie budowało bliskość z dzieckiem, czy nie,
– czy pomoże mu wziąć odpowiedzialność za swoje zachowanie, czy nie,
– czy zachęci je do naprawienia tego, co się stało, czy nie,
– czy przyczyni się do przekazaniu mu wartości, które są według rodzica ważne, czy nie,
– czy długofalowo jest dla niego dobre, czy nie.

Przecież tak naprawdę o to w tym wszystkim chodzi.

Na tym polega wychowanie dziecka – że stajemy się jego Przewodnikiem po życiu i przekazujemy mu to, co uważamy za najważniejsze.

No dobrze, to mamy za sobą wstęp teoretyczny.

Teraz “przyłóżmy” go do przykładów, o których napisałam na początku.

Kara czy konsekwencja – przykłady z życia

Jak to jest więc z tym wazonem?

Czy można oczekiwać, aby dziecko po sobie posprzątało (lub aby zapłaciło za to, co zniszczyło), czy raczej będzie to jednoznacznie karą?

Tak, jak napisałam, jak najbardziej mogą być sytuacje, w których będzie to karą (kiedy na przykład rodzic pod wpływem emocji rzuca nieprzyjemnym tonem:
Masz za to teraz zapłacić! Może w końcu się nauczysz, żeby bardziej uważać!

Ale jest też inny scenariusz.

Można to porównać do uczenia dzieci, że codziennie myjemy zęby. Po prostu mamy taką kulturę domu, takie oczekiwanie, że dzień w dzień te zęby myjemy. I rodzic szuka sposobów, jak pomóc wyrobić nawyk mycia zębów.

Czy to jest kara, że codziennie oczekujemy, że dziecko umyje zęby?

Oczywiście, że nie!

To jest dbanie o to, aby nauczyć je tego, co uznajemy za ważne.

Dokładnie to samo dzieje się w sprawie wazonu.

Rozbity wazon – kara czy lekcja odpowiedzialności?

Rodzic wie, że dziecko, jak każdy człowiek, potrzebuje szansy, aby naprawić w jakiś sposób to, co zepsuło (tak ogólnie funkcjonuje nasza natura – że czujemy się znacznie lepiej, kiedy możemy “zamknąć sprawę” poprzez dokonanie naprawy).

Od początku życia dziecka modeluje więc branie odpowiedzialności za swoje czyny, również te dokonywane pod wpływem emocji. Kiedy coś zepsuje, naprawia to (co może oznaczać różne działania, zależnie od sytuacji).

Zależy mu na tym, aby uczyć dziecko brania odpowiedzialności i dlatego w domu tworzy “kulturę odpowiedzialności” – ogólne oczekiwanie, że tak po prostu się zachowujemy, że kiedy coś zepsujemy, wtedy szukamy pomysłu, jak możemy to naprawić.

Tworzy również kulturę, w której wszyscy w rodzinie troszczą się o rzeczy innych osób, a kiedy ktoś zepsuje coś, co należy do innego członka rodziny, jakoś to naprawia (zależnie od sytuacji, ale niekiedy pojawia się jednoznaczne oczekiwanie, że trzeba za to zapłacić ze swoich pieniędzy).

Kiedy przychodzi co do czego, rodzic nie zmusza dziecka do naprawiania (nie krzyczy na niego, nie wymusza nic siłą, groźbą czy szantażem), ale z miłością i cierpliwością przypomina o tym, że zawsze naprawiamy to, co zepsuliśmy i że jest pewny, że dziecko znajdzie sposób, jak może to zrobić.

Jeśli trzeba, pomaga dziecku z jego emocjami. Rozmawia o tym, co takiego się stało, że dziecko zniszczyło daną rzecz.

I jednocześnie nie rezygnuje ze swojego oczekiwania.

Robi to nie dlatego, że chce je ukarać.

Ale dlatego, że uczy je brania odpowiedzialności oraz dbania o drugiego człowieka i jego rzeczy.

Piaskownica – kiedy rodzic stawia granice

Teraz jeszcze dwa słowa o piaskownicy i zabieraniu z niej dziecka, kiedy sypie w oczy innym dzieciom i nie reaguje na to, kiedy rodzic mówi, żeby przestało.

Czy zabranie dziecka z piaskownicy w takiej sytuacji jest karą?

Zgodnie z definicją – nie, nie jest (chyba, że rodzic robi to z intencją sprawienia dziecku nieprzyjemności, aby nauczyć je na przyszłość, że ma nie robić tego więcej).

Rodzic zabiera dziecko, bo z jakiegoś powodu ono samo w tej chwili NIE JEST W STANIE zachować się inaczej.

Może jest rozzłoszczone. A może rozochocone i myśli, że sypanie piasku na innych to super zabawa.

Nie potrafi się zatrzymać (a może nawet jeszcze nie rozumie, dlaczego trzeba to zrobić).

W tej sytuacji to zadanie rodzica, aby “pożyczyć” mu swoją umiejętność samokontroli i zatrzymać jego zachowanie. Zabrać w miejsce, gdzie może się uspokoić. Później ewentualnie znów spróbować do tej piaskownicy wejść. Albo i wrócić do domu, jeśli nie ma już więcej czasu (albo dziecko nie jest w stanie szybko wrócić do równowagi).

Po prostu są takie sytuacje, kiedy dziecko nie jest w stanie samo zachować się “odpowiednio”. Pod tym słowem rozumiem szereg różnych rzeczy – generalnie chodzi o to, aby zachowywać się bezpiecznie dla siebie i innych, ale też aby nie robić innym przykrości, na które nie mają ochoty albo zastosować się do zasad panujących w danym miejscu, np. być cicho w czytelni czy w kościele.

Wtedy wkracza rodzic i stawia limit zachowaniu.

Oczywiście wszystko musi być dostosowane do wieku dziecka i sytuacji (nie zachowujemy się dokładnie tak samo wobec dwulatka, jak wobec ośmiolatka).

Ale wkroczenie rodzica w takiej sytuacji nie ma nic wspólnego z karaniem.

Rodzic stawia granicę dziecku w piaskownicy

Podsumowanie – jak mądrze towarzyszyć dziecku

Podsumujmy.

1. Dyskusje o tym, czy coś jest karą czy konsekwencją w moim odczuciu często nie mają większego sensu.

2. Istnieją różne sposoby, aby uczyć dzieci tego, na czym nam zależy – nie trzeba wszystkiego rozpatrywać w kategoriach kary, nagrody czy konsekwencji.

3. Jako rodzic masz prawo (a nawet obowiązek!) podejmować ważne decyzje w Waszym domu i przekazywać dzieciom wartości, na których Ci zależy. Nie musisz tylko biernie czekać, aż dziecko samo do wszystkiego dojdzie.

Jeśli ten tekst dał Ci do myślenia i chcesz dowiedzieć się więcej o stawianiu granic i uczeniu dzieci odpowiedzialności – zapisz się na mój newsletter TUTAJ. Otrzymasz praktyczne wskazówki i materiały, które pomogą Ci wychowywać samodzielne i odpowiedzialne dziecko z poczuciem bliskości i spokoju.

Zmęczony rodzicielstwem – czego naprawdę potrzebujesz, by nie zwariować

zmęczony rodzic

W artykule: Czujesz się zmęczony rodzicielstwem? W tym artykule znajdziesz prosty sposób, by odzyskać spokój i wychowywać dzieci z radością, a nie w poczuciu presji

Ostatnio niewiele czasu spędzam w internecie, śledząc różnych specjalistów, którzy opowiadają o sprawach związanych z rodzicielstwem. Raz na jakiś czas jednak wskakuję do onlajnu, aby zobaczyć, „co tam w trawie piszczy” w tych tematach. I za każdym razem jestem zadziwiona.

Ile pojawiło się nowych kont na FB czy Instagramie, na których można śledzić informacje o tym, jak zajmować się dzieckiem.

Ile rolek na Insta tworzy się w tych tematach.

Ile karuzeli z podpowiedziami, jak reagować na różne sytuacje.

Ile bezpłatnych checklist, raportów, nagrań i PDFów jest do pobrania.

Na każdy możliwy temat.

Zmęczony rodzicielstwem rodzic scrollujący social media w poszukiwaniu porad

Zmęczony rodzicielstwem w świecie nadmiaru porad

Pomimo tego, mam poczucie, że widzę wokół siebie coraz więcej rodziców, którzy czują się w tym zagubieni. Gdzieś z tyłu głowy tłucze im się myśl, że muszą mieć wiedzę na każdy możliwy temat związany z wychowaniem. Muszą dostarczyć dziecku doświadczeń na najwyższym poziomie w każdym obszarze jego życia – edukacji, zabawie, zajęciach dodatkowych, kontaktach z rówieśnikami.

Idąc tym tropem, wyszukują wciąż nowe, rozwijające doświadczenia dla dziecka, edukacyjne zabawki, zajęcia, książki, gry, karty rozwojowe czy zabawy z rodzicem. Śledzą kilkanaście profili na FB lub Insta, z których dowiadują się:
– jak pomóc dziecku się uspokoić, kiedy targają nim emocje,
– jak z nim rozmawiać,
– jak radzić sobie z jego złością,
– jakiej muzyki najlepiej z nim słuchać czy
– jakie książki o emocjach z nim czytać…

Samo częste korzystanie z social mediów już negatywnie wpływa na samopoczucie i samoocenę – a dodatkowo sprawia, że rodzice mają poczucie, że wciąż robią ZA MAŁO. Że na pewno coś jeszcze im umyka, bez czego ich dzieci będą nieszczęśliwe.

Znasz to ze swojego podwórka?

Można inaczej. Co naprawdę pomaga, gdy jesteś zmęczony rodzicielstwem?

Mam takie marzenie, aby pomóc Ci uświadomić sobie, że wiele z tych rzeczy to fajne dodatki, niekiedy pomocne, ale często niepotrzebne (!!!), jeśli nie zbudujesz mocnych fundamentów w swoim rodzicielstwie.

Bo nie wszystkie tematy rodzicielskie są tak samo ważne i mają one pewną kolejność: jedne bazują na drugich i warto wiedzieć, od czego zacząć, czym zajmować się później, a z czego można po prostu zrezygnować.

Można podejść do rodzicielstwa inaczej.

Bez śledzenia wielu profili eksperckich w social mediach, wchodzenia na grupy rodzicielskie na FB czy przeglądania kolejnej karuzeli na Insta z 4 pomysłami na to, jak pokazać dziecku granice, nie używając słowa „nie”.

 
4 rzeczy, które zmniejszą Twoje zmęczenie i chaos w rodzicielstwie

Zamiast tego wszystkiego potrzebujesz raczej:

❤️ Nabrać pewności, że jako rodzic jesteś w domu liderem i przewodnikiem

Masz prawo podejmować decyzje dotyczące całej Waszej rodziny (z uwzględnieniem potrzeb i pragnień dzieci) i uczyć dzieci tego, co dla Ciebie ważne.

(Tak, właśnie zachęcam Cię, aby odejść od coraz bardziej rozpowszechnionego  rozumienia „podążania za dzieckiem”, według którego masz po prostu robić wszystko, czego dziecko akurat teraz chce).

❤️  Mieć jasny i prosty system, który powie Ci, na czym skoncentrować się w swoim rodzicielstwie, a co odrzucić lub zostawić na później

To on jest jak latarnia morska, która pomaga pamiętać o tym, w którym kierunku płynąć, aby dotrzeć do celu.

❤️ Otoczyć się innymi rodzicami, którzy tak jak Ty chcą się rozwijać i uczyć rodzicielstwa

To z nimi możesz dzielić się sukcesami i trudnościami. To oni pomagają nie rezygnować, kiedy robi się trudniej. Zachęcają, dopingują, świętują wspólnie z Tobą i przypominają Ci o tym, gdzie chcesz dojść, kiedy Ty sam przestajesz o tym pamiętać.

❤️  Uwierzyć, że rodzicielstwo jest jednym z najważniejszych zadań w Twoim życiu, ale że nie jest jedyną sprawą, którą powinieneś (a może raczej „powinnaś”, bo ten punkt dotyczy częściej nas, kobiet) zajmować się non stop.

Ten punkt jest niezmiernie ważny. Kiedy stawiamy rodzicielstwo w centrum naszego życia, może okazać się, że:
– w końcu nie mamy siły, aby zajmować się swoimi dziećmi tak, jak one tego potrzebują,
– zaczynamy tracić poczucie sensu wszystkiego i działamy jak roboty – bez czerpania radości życia z tego, co robimy, mechanicznie wykonując zadania, które do nas należą.

Jak odzyskać radość i przestać być zmęczonym rodzicielstwem

Co się zmieni, gdy przestaniesz chłonąć porady jak gąbka

Jeśli skupisz się na tym, co napisałam powyżej, Twoja codzienność się zmieni.

Przestaniesz czuć przymus ciągłego szukania nowych wskazówek i wiedzy, obserwowania kolejnych profili eksperckich na FB czy włączania następnej relacji na Insta, w której ktoś przy dźwiękach tanecznej muzyki przekonuje Cię, że nie musisz robić sobie wyrzutów, gdy czasem weźmiesz dziecko pod pachę i wyjdziesz z placu zabaw (bo sama będziesz to wiedzieć…).

Bo po co oglądać, jak ktoś tańczy na Insta, dając Ci rodzicielskie podpowiedzi, skoro w tym czasie możesz zatańczyć ze swoim mężem/żoną lub dziećmi?!

Kiedy rodzicielstwo bliskości nie działa

W artykule: Czujesz, że rodzicielstwo bliskości nie działa w Twoim domu? Zobacz, gdzie może tkwić problem

Na początku drogi rodzicielstwa nie stawiałam jasnych, zrozumiałych granic dziecku, jakby w obawie, że w jakiś sposób wywieram na nie negatywny wpływ… Nie byłam w stanie znaleźć jasnych zasad, czym tak na prawdę jest rodzicielstwo bliskości – niby chciałam podążać za dzieckiem, a tak naprawdę przyzwalałam na zbyt wiele.

Od pewnego czasu coraz częściej spotykam się z wypowiedziami, które brzmią mniej więcej tak, jak ta powyższa.

rodzice nie stawiają granic dzieciom

Kiedy rodzicielstwo bliskości przestaje działać

Pamiętam historię, którą usłyszałam dobrych kilka lat temu – wydaje mi się, że to mogło być ok. 5-6 lat temu. Byliśmy wtedy w odwiedzinach u znajomych i rozmawialiśmy o różnych rozterkach wychowawczych.

Koleżanka podzieliła się ze mną tym, dlaczego ma duże wątpliwości co do rodzicielstwa bliskości (które wtedy nie było jeszcze tak popularne, jak teraz).

Otóż opowiedziała mi, że jedno z małżeństw, z którymi tworzą wspólnotę religijną, samo siebie określa jako rodzice RB. Podczas jednego ze spotkań u innego małżeństwa w mieszkaniu, jedno z ich dzieci zaczęło malować kredkami po ścianach (w nie swoim domu i w miejscu, które raczej nie było do tego przeznaczone).

Jego rodzice zareagowali dość niemrawo, ze śmiechem wspominając coś o dziecięcej ekspresji i nie podejmując bardziej konkretnych kroków, aby je powstrzymać.

Moja koleżanka patrzyła na to ze zdziwieniem, w przekonaniu, że to jedno z zadań rodzica, aby nie pozwalać na tego typu rzeczy.

To (i jeszcze kilka podobnych wydarzeń) skutecznie zraziło ją do tego nurtu wychowawczego.

Między ideą a praktyką – pułapki w rodzicielstwie bliskości

Oczywiście moglibyśmy teraz dyskutować, że Ci rodzice wcale nie stosowali rodzicielstwa bliskości, tylko jego wypaczoną wersję, powstrzymując się od mówienia dziecku „nie”. To wcale nie oznacza, że rodzicielstwo bliskości nie działa.

Albo że właściciele mieszkania sami mogli jasno pokazać swoje granice, bo przecież różni ludzie mają je w różnych miejscach i może im akurat nie przeszkadzało malowanie po ścianach ich mieszkania (jeśli dobrze pamiętam, to rzeczywiście w końcu to zrobili przy braku jednoznacznej reakcji rodziców dziecka).

Problem polega na tym, że to nie są odosobnione historie.

Ja sama od moich klientów dostaję wiadomości o tym, jak oni, pomimo przeczytania mnóstwa książek o wychowaniu czy udziału w różnych kursach, w pewnym momencie odkryli, że doszli do miejsca, gdzie pozwalają dziecku na zbyt dużo.

Nawet, jeśli uznamy, że problem nie leży w samej idei, to gdzieś on na pewno jest, skoro tak dużo osób stosuje jej „wypaczoną wersję”.

 
Czego brakuje w poradach o wychowaniu?

W internecie znajdziesz setki, tysiące artykułów, filmów, kursów i szkoleń o tym, jak być dobrym rodzicem.

Śmiem twierdzić, że problem polega na tym, że często czegoś w nich brakuje.

Nacisk jest kładziony albo na zadbanie o siebie, albo na zaspokajanie potrzeb dziecka.

Otrzymujemy albo ogólne idee, które nie do końca wiemy, jak przełożyć na codzienność, albo bardzo instrumentalne wskazówki, jak się zachować bez szerszego kontekstu zrozumienia siebie i dziecka.

Dostajemy albo suchą wiedzę bez pomocy w jej wdrożeniu, albo wdrożenie jej u siebie, ale bez uwzględnienia tego, że małżonek zachowuje się zupełnie inaczej i używa innych metod wychowawczych.

Kiedy słyszysz od jakiegoś specjalisty, jak akcentuje jeden aspekt wychowania, nie mówiąc wcale lub mówiąc bardzo niewiele o innych, to naturalne, że w Twojej głowie na drugi plan schodzą te pozostałe. Do tego stopnia, że możesz nieświadomie zupełnie przestać się nimi zajmować.

Skupienie się tylko na jednym aspekcie wychowania może mieć bardzo negatywne skutki.

Często prowadzi do przemęczenia rodzica (bo tak bardzo chce „podążać za dzieckiem”) lub konfliktów w małżeństwie (bo przecież nie można pozwolić, by małżonek stosował inne metody, które na pewno krzywdzą dziecko).

Łatwo wtedy dochodzi do wypaczeń, których przecież nikt z nas nie chce, a tak łatwo w nie wpadamy!

rodzic zmęczony tym że rodzicielstwo bliskości nie działa

Moje podejście wychowawcze: cztery elementy, które przywracają równowagę

Właśnie dlatego zdecydowałam się opisywać moje podejście wychowawcze w formie Piramidy Rodzicielskiej, która składa się z czterech elementów. Każdy z nich jest ważny i niezbędny – będą zajmować nieco inną ilość naszego czasu i zaangażowania, ale nie możemy z żadnego zrezygnować.

Jakie to elementy?

1. Zadbanie o siebie jako rodzic
2. Budowanie więzi z dzieckiem
3. Trenowanie umiejętności u dziecka
4. Współpraca z otoczeniem, w którym przebywa dziecko

Pierwszy element stanowi podstawę Piramidy – powinien więc zajmować najwięcej naszej uwagi, czasu i wysiłku. Każdy kolejny bazuje na poprzednim.

Jeśli położymy nieodpowiedni nacisk na któryś z nich, łatwo dochodzi do wykolejenia całości.

Myślę, że nie muszę mówić, że każdy z tych elementów składa się z szeregu różnych umiejętności i działań, z których nie wszystkie są intuicyjne i łatwe. Ale wszystkich jesteśmy w stanie się nauczyć.